Czuję się nijako, jak tło dla czegoś.
Czuję się nijako, jak tło dla czegoś.
I to nie jest przyjemne.
Stoję pośrodku 'było' i 'będzie'...
To też nie jest przyjemne.
Bo nie pozwala na dostrzeganie teraźniejszości,
która pędzi zamienijaąc się w 'było', które mnie nie stysfakcjonuje.
I odkładam je do mojej pokaźnej kolekcji zmarnowanych chwil.
Czy to grzech marnować tyle czasu?
Bezczynność, monotonia, nuda.... i brak czasu na spelnianie pragnień.
Zajęta użalaniem się nad sobą i składaniem rozsypanych pod łóżkiem myśli.
Rezygnacja i bezsilność.
Pstryk ... szczęście schowało się na dno szuflady.
Samoocena znów spadła poniżej poziomu morza,
przyciągając jedynie smutek i... żal?
Do losu, do innych, do siebie...
Zastanawiam się po raz setny:
Czy moje życie wygląda w tej chwili tak, jakbym chciała żeby wyglądało?
Czy przez naście lat życia doszłam tam gdzie chciałam?
Podświadomość. Nawet nie wiedziałam jak żywo działa za moimi plecami!
Dopiero z perspektywy czasu da się zauważyć jakie zmiany następują za jej przyczyną.
Patrzę wstecz: kilka godzin oglądałam zdjęcia sprzed ostatnich kilku lat, przesłuchałam niegdyś ulubione pisoenki, przejrzałam starego bloga, powspominałam i jakie wnioski z tego wysunęłam....?
Zmieniłam się nie do poznania.
Myślę: ile bym dała by teraz było tak jak kiedyś!
ile bym dała by cofnąć czas!
tyle rzeczy zrobiłabym inaczej!
Bo zawsze zazdroszczę ludziom, którzy pytani:
"Czy gdybyś mógł cofnąć czas zmieniłbyś coś?"
opowiadają szeczrze :
"Nie, niczego nie żałuję."
Ja żałuję wielu głupich decyzji, i denerwuje mnie to, że uwielbiam żyć tym co było, rozpamiętywać, myśleć :"co by było gdyby....",
zamiast wziąć się za teraźniejszość!
Ostatnio zrobiłam kilka kroczków w przód,
ale coraz więcej moich defektów ciśnie mi się na oczy!
I te huśtawki nastrojów.
Modliłam sie o czas, dostałam go,
więc mam nadzieję zrobić ze sobą wreszcie porządek!
Bo z tego co widzę po prostu nastąpiło brutalne przebudzenie
z wyimaginowanej krainy i nie mogę się pozbierać.
Ostatni dwa lata byly dla mnie bradzo trudne, chyba najtrudniejszy jak dotąd, ale ostatnio zdałam sobie sprawę, że łatwiej nie będzie,a wręcz przeciwnie.
Zauważyłam że powoli zaczęłam się zapadać, wypalać, niknąć.
Nie wiem kiedy, ale popaliłam za sobą większość mostów wciąż obwinając za to wszelkie zło kogoś innego.
I teraz czuję się oszukana, zagubiona i bradzo, bardzo samotna.
Nie poznaję siebie, nie ma nikogo przy mnie, jedyna korzyść to to, że zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy.
Ale mam dość tego wszystkiego!
Dostałam trochę iskierek, choć na nie nie zasłużyłam.
Rodzi się we mnie siła i nadzieja.
Siła nie tylko do tego by stać się tym im byłam, ale tym kim chciałabym być.
Spłynęły na mnie pokłady inspiracji i motywacji.
Tylko rozliczę się z tym co było do końca i naszkicuję plan na przyszłość. I wyruszam w długą, trundą drogę by być tym kim chcę!
I to nie jest przyjemne.
Stoję pośrodku 'było' i 'będzie'...
To też nie jest przyjemne.
Bo nie pozwala na dostrzeganie teraźniejszości,
która pędzi zamienijaąc się w 'było', które mnie nie stysfakcjonuje.
I odkładam je do mojej pokaźnej kolekcji zmarnowanych chwil.
Czy to grzech marnować tyle czasu?
Bezczynność, monotonia, nuda.... i brak czasu na spelnianie pragnień.
Zajęta użalaniem się nad sobą i składaniem rozsypanych pod łóżkiem myśli.
Rezygnacja i bezsilność.
Pstryk ... szczęście schowało się na dno szuflady.
Samoocena znów spadła poniżej poziomu morza,
przyciągając jedynie smutek i... żal?
Do losu, do innych, do siebie...
Zastanawiam się po raz setny:
Czy moje życie wygląda w tej chwili tak, jakbym chciała żeby wyglądało?
Czy przez naście lat życia doszłam tam gdzie chciałam?
Nie.
Przeraża mnie zawrotna prędkość czasu. Ale co to za życie !?
Przecież wiem, że im dalej scieżką życia tym więcej zajęć, większa presja i tempo!
Ja nie chcę żyć w takim świecie.
W tym pośpiechu zgubiłam marzenia, uczucia, optymizm...
Nawet wyobraźnia siedzi odwrócona plecami bez iskier w oku, zmęczona biernością.
Co ja robię?
Nawet nie wiem po co i do czego się spieszę...
Tylko sen daje mi przyjemność.
I coraz częściej dostrzegam multum swoich wad.
Podświadomość. Nawet nie wiedziałam jak żywo działa za moimi plecami!
Dopiero z perspektywy czasu da się zauważyć jakie zmiany następują za jej przyczyną.
Patrzę wstecz: kilka godzin oglądałam zdjęcia sprzed ostatnich kilku lat, przesłuchałam niegdyś ulubione pisoenki, przejrzałam starego bloga, powspominałam i jakie wnioski z tego wysunęłam....?
Zmieniłam się nie do poznania.
Myślę: ile bym dała by teraz było tak jak kiedyś!
ile bym dała by cofnąć czas!
tyle rzeczy zrobiłabym inaczej!
Bo zawsze zazdroszczę ludziom, którzy pytani:
"Czy gdybyś mógł cofnąć czas zmieniłbyś coś?"
opowiadają szeczrze :
"Nie, niczego nie żałuję."
Ja żałuję wielu głupich decyzji, i denerwuje mnie to, że uwielbiam żyć tym co było, rozpamiętywać, myśleć :"co by było gdyby....",
zamiast wziąć się za teraźniejszość!
Ostatnio zrobiłam kilka kroczków w przód,
ale coraz więcej moich defektów ciśnie mi się na oczy!
I te huśtawki nastrojów.
Modliłam sie o czas, dostałam go,
więc mam nadzieję zrobić ze sobą wreszcie porządek!
Bo z tego co widzę po prostu nastąpiło brutalne przebudzenie
z wyimaginowanej krainy i nie mogę się pozbierać.
Ostatni dwa lata byly dla mnie bradzo trudne, chyba najtrudniejszy jak dotąd, ale ostatnio zdałam sobie sprawę, że łatwiej nie będzie,a wręcz przeciwnie.
Zauważyłam że powoli zaczęłam się zapadać, wypalać, niknąć.
Nie wiem kiedy, ale popaliłam za sobą większość mostów wciąż obwinając za to wszelkie zło kogoś innego.
I teraz czuję się oszukana, zagubiona i bradzo, bardzo samotna.
Nie poznaję siebie, nie ma nikogo przy mnie, jedyna korzyść to to, że zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy.
Ale mam dość tego wszystkiego!
Dostałam trochę iskierek, choć na nie nie zasłużyłam.
Rodzi się we mnie siła i nadzieja.
Siła nie tylko do tego by stać się tym im byłam, ale tym kim chciałabym być.
Spłynęły na mnie pokłady inspiracji i motywacji.
Tylko rozliczę się z tym co było do końca i naszkicuję plan na przyszłość. I wyruszam w długą, trundą drogę by być tym kim chcę!